Men Expert Survival Race

Men Expert Survival Race

20 października 2014 4 przez Nasza droga do

Survival (tłum. przetrwanie) – właśnie dobrze się to nazywało, bo jego trzeba przetrwać – cały bieg przypominał trening interwałowy na wszystkie grupy ciała, ale zacznę od początku. Men Expert Survival Race.

 

survival race

 

Sam bieg, w którym ja uczestniczyłem odbywał się w Poznaniu. Ja mieszkam w Rudzie Śląskiej, więc samym problemem było dotarcie tam na czas – do pokonania ponad 360 km w jedną stronę – na szczęście moja fala startowała o 16 godzinie, więc nie musiałem zrywać się z bladego świtu. Przed wyruszeniem zorientowałem się jednak, że nie mam wydrukowanego oświadczenia, przez co nasiałem paniki, a jak się później okazało zupełnie niepotrzebnie, bo na miejscu były przygotowane formularze. Droga do Poznania choć trwała prawie 5 h to zleciała mi jak z bicza strzelił, choć w samym Poznaniu troszkę pobłądziłem (może jednak kupię sobie tą nawigację).

Sama Malta zrobiła bardzo pozytywne wrażenie – przyjemny park z górą do zjazdów i jeziorkiem z torami kajakowymi – przywodziło na myśl, że to ‘stadion’ dla dyscyplin wioślarskich – wow pierwszy raz widziałem coś takiego!

 

 

IMG_8613

 

O dziwo nie miałem problemów z miejscem parkingowym, praktycznie przy trasie biegu, lecz niestety płatny.

Ludzi było sporo, lecz nie skupionych w jednym miejscu.   

IMG_8612

IMG_8624

 

Widać było m.in. kibiców, ludzi po biegu – tych drugich nie sposób było pomylić, bo byli mokrzy, utytłani w błocie i uchachani. Jak na Men Expert Survival Race to sporo było woman. Podobno w sumie miało być  1,8 tyś uczestników, którzy podzieleni byli na fale i wypuszczani co 15 minut od godziny 10 do 16:45 – ja startowałem o 16 h, fala koloru pomarańczowego – każda fala przyporządkowana miała inny kolor.

Pobrałem pakiet startowy z chipem.

Natrafiłem na kilkoro obcokrajowców, którzy też startowali.

Poobserwowałem kilka odcinków biegu i zrozumiałem, że bieg trzeba zacząć ostro, bo inaczej skończy się stojąc w kolejce już do pierwszej przeszkody jaką jest stóg siana – jak zaplanowałem tak też zrobiłem.   

IMG_8615

 

Gdy nadszedł mój czas, już w trakcie grupowej rozgrzewki poczułem się tak z lekka słabiutko i straciłem rezon (jakoś zwykle tak mam przed startem – tracę pewność siebie).   

IMG_8635

 

 

No i start!  

Chmura dymu i tłum ludzi, który rusza z kopyta! Przede mną koleś w kasku na głowie, do którego przyczepiony miał patyk, a do niego sznurek z kiełbaską, wyglądał przednio, ale jak wystartował to w sumie tyle go widziałem, bo tempo zapodał takie jakby miał biec na 100 m, a nie na 5 km! Niestety na samym początku chciałem dotrzymać mu kroku, niemniej nie udało się – na pierwszej przeszkodzie dyszałem już jak dziki. Po stogu siana były plastikowe przeszkody drogowe. Widziałem sporo ludzi z boków z kamerami, więc dawałem z siebie wszystko. Po wbiegnięciu na most pontonowy kibice się stracili, a pojawił się podbieg na rozdeptanej ziemi. Moje płuca zaczęły cierpieć na niewydolność, ale jeszcze biegłem, 3-4 osoby mnie wyprzedziły, no i wbiegłem w las, gdzie znajdowały się wąskie i kręte ścieżki, gałązki chłoszczące po twarzy, rozdeptana nawierzchnia w której grzęzły stopy – dobrze, że było w miarę sucho. Starałem się uspokoić oddech, po czym pojawiła się kolejna przeszkoda: rzędy opon po których trzeba było przebiec. Wiedziałem, że nie da się zrobić tego szybko, więc postanowiłem podczas pokonania ich wyrównać trochę oddech, co kosztowało mnie to znowu przepuszczeniem dwóch osób, ale nie żałowałem. Na dalszym odcinku uspokoiłem tempo – było łatwiej, bo kręte ścieżki wiodły raczej w dół niż w górę. Chciałem jeszcze troszkę zebrać siły, ale zza pleców usłyszałem kobiecy głos nawołujący chyba koleżankę do zwiększenia tempa, no i wiem wchodzi teraz mój szowinizm „NIE DAM SIĘ WYPRZEDZIĆ KOBIETOM”, przynajmniej póki miałem jeszcze trochę pary. No i przyspieszyłem nawet nie oglądając się za siebie. Minąłem po drodze jakiegoś chłopaka i wbiegłem w lina park, gdzie zauważyłem trzy grube liny wiszące pionowo, nie musiałem długo myśleć. Wspinając się na jedną z nich usłyszałem znów głos tej samej dziewczyny pytającej co ma zrobić zamiast wejścia, powiedziano jej że „20 pompek”, więc uff odetchnąłem i zyskałem kilka sekund nad nimi. Zjechałem szybko w dół i ruszyłem dalej. Od tego czasu zaczęła się moja osobista walka z następnymi trzema zawodnikami, którzy byli bezpośrednio przede mną. Trwała ona właściwie przez większość dalszej trasy. Przy linach była tabliczka informująca nas o przebytych 2 km. Trzymając się w zasięgu wzroku z tą trójką biegłem dalej po lesie. Następną przeszkodą była przeprawa nad rzeczką po naciągniętym pasie samochodowym w rytm zachęcających okrzyków wolontariusza tam stacjonującego (pozdrawiam).  A znów bieg, bieg ,bieg, po lesie, troszkę w dół, potem polana i czołganie pod drutem kolczastym, co akurat poszło mi ekspresowo, chyba jestem dobrym czołgistą. Następnie był dłuższy zbieg, na którym wyprzedziłem dwójkę zawodników z tej trójki przede mną i z okrzykiem na ustach wbiegłem w parkur cube (konstrukcja z rusztowań z siatkami, oponami, paletami). Wyskakując z nich wpadłem wprost na porozbijane samochody przez które trzeba było jakoś się przedostać.   

IMG_8605

IMG_8611

 

Potem schodki i ku mojemu zdziwieniu minąłem pierwszą dwójkę ludzi z poprzedniej fali “błękitnej”. Przed sobą ciągle widziałem chłopaka w czerwonym t-shirtcie, ostatniego z tej trójki którą się ścigałem. Trzymałem stały dystans i wtedy wpadliśmy w wikingów, on pierwszy potem ja. Najpierw były razy gąbkowymi pałkami, to był pikuś, ale po spotkaniu z wikingową wagą ciężką uzbrojoną w wielkie prostokątne tarcze, które trzeba było taranować, kosztowało mnie upadek i stratę cennych sekund.   

IMG_8650

 

 

Kilka metrów dalej był małpi gaj: rusztowanie które należało pokonać tylko dzięki sile ramion.  Tam udało się prześcignąć ‘czerwoną koszulkę’.    

survival race

 

Zaraz potem ostry podbieg, na którym można albo raczej trzeba było posiłkować się liną. Tu znowu wielkie dzięki dla wolontariuszy, ich zagrzewanie do walki naprawdę uskrzydlało!   

IMG_8652

   

Zaraz po podbiegu był basen pełen zimnej wody – po jego przebyciu poczułem się jakby ktoś wyciągnął mi wtyczkę z prądem, ubranie nasiąknęło wodą i poczułem się o 10 kg cięższy. Musiałem przestać biec, bo bym się obalił, wtedy jeden gość z tej trójki znów mnie wyprzedził – „O nie, choćby rzygać” – znowu zacząłem biec, tym razem trucht. Najpierw pod górkę, po czym wbiegliśmy na torowisko wąskotorówki. Znowu zacząłem zdychać i musiałem poratować się marszem. Usłyszałem za plecami przyspieszony oddech i wiedziałem, że to gościu w ‘czerwonej bluzce’ i znów biegłem. Ten przede mną zaczął też słabnąć i dałem radę go minąć. Niedługo po tym przed oczami pojawiła się niebieska siatka i autobus. Wszedłem spokojnie na dach i rzuciłem się w dół, wtedy zdecydowanie poświadczam teorię relatywności czasu. Turlając się jedna moja noga wpadła w oczko siatki i zawisłem (na filmiku wygląda to na ułamki sekund, ale dla mnie było to co najmniej kilkanaście sekund). Wyplątałem się ledwo nie tracąc buta i wtedy jedyny raz podczas całego biegu spojrzałem w tył, a na szczycie autobusu zobaczyłem ‘czerwoną koszulkę’, więc rzuciłem tylko, że “nie polecam się rzucać” –  zobaczyłem, że jednak mnie nie posłuchał i też zawisł.

Wiedziałem, że do końca już niedaleko, więc sięgnąłem po rezerwy i znów ruszyłem z kopyta – “NIE DAM SIĘ JUŻ WYPRZEDZIĆ NIKOMU”. Na drodze stanęła mi ścianka wspinaczkowa – pokonałem ją bez trudu. Po czym był podbieg i skok na szczupaka (praktycznie  ślepo) na długą polewaną wodą z mydłem zjeżdżalnię  i znowu moje ubranie napiło się wody. Po zjeździe była spora górka, którą pokonałem szybkim marszem. Na szczycie zacząłem znowu biec, potem zbieg, czołganie pod samochodami terenowymi, zaraz potem kontenery z wodą, po wyjściu z nich prawdziwe bagno – myślałem że zostawię tam buty. Potem zabłocona górka tak śliska, że praktycznie musiałem wchodzić na nią na czworaka. I został mi do pokonania ostatni podbieg –  wiedziałam, że ostatni bo na jego szczycie byłem już przed biegiem.   

IMG_8628

 

Ciśnienie w skroniach buzowało serce, biło jak szalone. Na zbiegu myślałem, że zemdleję i zacznę się turlać.  Przede mną była jeszcze pionowa ściana bez uchwytów, na którą trzeba było się wdrapać, a ja miałem kamerkę na klacie, która by na pewno mi tego nie ułatwiła – wiedziałem, że muszę pokonać ją wykorzystując siłę rozpędu. Przy ściance widziałem kilka dziewczyn, które miały z nią problem i przepraszam Was drogie Panie, ale przy tętnie 200 wyłącza mi się myślenie i  dżentelmeńskie odruchy.  

IMG_8627

 

Po zeskoczeniu pozostała mi już tylko meta, odebranie wisiorka, zdanie chipu i staranie utrzymania w sobie ostatniego posiłku! Taaak, dałem z siebie wszystko, czułem się jakbym miał umrzeć, tak byłem szczęśliwy.   

survival race

 

survival race

 

Jeszcze przez bite 15 minut byłem trochę przymulony. Dowiedziałem się, że zabrakło organizatorom wody –  jakbym nie był taki wykończony to pewnie bym się wkurzył, bo w końcu wpisowe wyniosło mnie 90 zł, a oni poskąpili na wodzie?! Było to trochę nie fair, no ale cóż… Trasa, bieg będę pamiętał chyba do końca życia. Dałem  z siebie naprawdę tyle ile miałem i jestem z tego max zadowolony. Niestety to nie był koniec mojego dnia, bo pozostało mi jeszcze wrócić do domu – znowu w auto i ponad 360 km, to był prawdziwy survival, ale dzięki ‘energy drinkowi’, który sam sobie zakupiłem’, jakoś dałem radę.

Nie mogę jednak doczekać się przyszłego roku i kolejnej edycji biegu! Może następnym razem szarpnę się na 10 km, kto wie…

Zapraszam, na FILM z toru przeszkód:

 

 

   

IMG_8654

 

Print Friendly, PDF & Email