Finlandia, czyli tam i z powrotem. Statkiem do Finlandii. #1
14 sierpnia 2014Statkiem do Finlandii. Finlandia, tam i z powrotem, skojarzenia tolkienowskie, przypadkowe ale zamierzone.
Ancia wspominała już na facebook’u, że wybyłem do Finlandii, ale nie powiedziała Wam po co – pojechałem do Finlandii w celach zarobkowych.
Na początku chciałbym Wam przybliżyć sam motyw drogi do tego odległego kraju. Z Ancią od dawna chorowaliśmy na Skandynawie, jednak konkretniej nasze oczęta kierowały się ku norweskiej krainie fiordów – planowaliśmy i w sumie dalej planujemy ją odwiedzić.
Konkretnie o Finlandii nigdy nie myślałem, no bo w sumie jest to taki dziwny kraj, bo niby wszyscy go znamy ale mało kto tam był, bo i daleko i drogo, i nic specjalnie magicznego tam niby niema (no może poza znanym wszystkim Mikołajem Świętym, niestety do Laponii nie dotarłem). Niemniej gdy tylko zaproponowano mi wyjechanie tam, nie musiałem długo się zastanawiać – otrzymałem tylko błogosławieństwo Anci, spakowałem się i w drogę.
Finlandia należy do Unii Europejskiej oraz do strefy schengen, więc paszport jest zbyteczny. Niemniej choć na mapie nie wydaje się daleko, to zaręczam, że jest i nie ma tam prostej drogi – no może poza powietrzną, ja niestety z niej nie korzystałem. Patrząc na mapę można dojechać lewą stroną przez Niemcy, Danię, Norwegię i Szwecję, ale to chyba najdłuższa możliwa droga. Natomiast prawą stroną, jadąc z Polski, mijamy Litwę, Łotwę, Estonię i Rosję (tu potrzebny jest paszport – można ominąć Rosję płynąc promem z Estonii do Finlandii).
powyższy screen pochodzi z mapy google
Trzecia droga to droga morska, przez Bałtyk – gdy dowiedziałem się, że to właśnie morzem przebiegać będzie nasza droga, jeszcze bardziej się rozochociłem! No Bałtyk widziałem, kąpałem się w nim, a nawet odbyłem krótki rejs wokół półwyspu helskiego, ale pełne morze? Tego jeszcze nie przeżyłem! Okazało się, że nie ma wolnego miejsca na żadnym promie wypływającym z Polski do Finlandii w interesującym nas terminie. Szef znalazł więc połączenie z Travemünde, dzielnicy Lubeki w Niemczech, do Helsinek.
Ostatecznie moja droga biegła tak:
dzień pierwszy: start Ruda Śląska samochodem do Niemiec ok. 815 km, w Travemünde zaokrętowanie na prom do Helsinek
podróż morzem 28 h – na morzu praktycznie, Bałtyk wszerz
dzień drugi plus trochę trzeci: dopłynięcie do Helsinek, a następnie podróż samochodem ok. 295 km do miejscowości Laukaa
Tak więc moja droga do celu praktycznie trwała trzy dni, a droga z powrotem wyglądała podobnie!
Nie tylko dla mnie była to pierwsza podróż promem morskim, dlatego też uznaliśmy, że przydałoby się być na miejscu trochę wcześniej. Jeżeli chodzi o sprawy formalne to poszły sprawnie, szybko i bezproblemowo. Prosto z niemieckiej autostrady wjechaliśmy przez (niestety płatny) tunel i znaleźliśmy się przy bramkach, na których podaliśmy wydrukowane bilety i dowody i po krótkiej chwili otrzymaliśmy bilety/karty będące jednocześnie kluczami do naszej kajuty. Zostaliśmy skierowani do kolejki, w której niestety spędziliśmy 5 h – nie warto przyjeżdżać wcześniej.
Gdy nadeszła pora, po kolei, każde 5 do 10 samochodów były prowadzone przez pilotujący pojazd na podkład. Statek robił wrażenie prawie 220 m długości, prawie 50 m wysokości w najwyższym miejscu. Samochód został zaparkowany, a my ruszyliśmy w poszukiwaniu naszej kabiny. Prom jest wstanie przewieźć 133 samochody i pomieścić 550 pasażerów.
Gdy nadeszła pora, po kolei, każde 5 do 10 samochodów były prowadzone przez pilotujący pojazd na podkład. Statek robił wrażenie prawie 220 m długości, prawie 50 m wysokości w najwyższym miejscu. Samochód został zaparkowany, a my ruszyliśmy w poszukiwaniu naszej kabiny. Prom jest wstanie przewieźć 133 samochody i pomieścić 550 pasażerów.
Na wejściu odniosłem przemożne wrażenie, że wszedłem właśnie do hotelu – w ogóle nie dało się odczuć, że jest się na statku. Recepcja, klatka schodowa i windy z lustrami. Kajuta no cóż ciasna, 4 osobowa, z łóżkami piętrowymi – nasuwała skojarzenia z celą więzienną, niemniej była schludna i czysta. Łazienka była z prysznicem… były i świeże ręczniki… w kajucie była telewizja z kilkoma kanałami i informacjami takimi jak mapa, gps z naszą aktualną pozycją, prędkością, siłą wiatru, danymi statku oraz krótkim animowanym filmikiem bhp.
Zrzuciłem bagaże i rozpocząłem zwiedzanie.
Na niższym poziomie 7, najniższym na jakim mieliśmy wstęp, boczne pokłady służyły do możliwości wyprowadzania psów – była kuweta i szlauch do spłukiwania uryny oraz dojścia do szalup ratunkowych oraz kajuty.
Poziom 8 i 9 tylko kajuty.
Poziom 10 kajuty od załogi.
Poziom 11 – pokład rekreacyjny: siłownia, sauna, sklep, restauracja, palarnia, sala konferencyjna, sala wypoczynkowa, balkony – tylko na tym pokładzie jako tako działało wi-fi – była też sala zabaw dla dzieci i pokoik z możliwością gry na xbox’ie.
Poziom 12 to wyjście na największy pokład otwarty będący jednocześnie lądowiskiem dla śmigłowców – znajdowało się tam wiele składanych drewnianych leżaków.
Wyruszyliśmy sprawnie bez żadnych szarpnięć i z ledwo odczuwalnym drganiem, który towarzyszył nam już do końca. Po wstępnej euforii i podekscytowaniu przyszła nuda. Niestety jak na złość ani w jedną ani w drugą stronę nie spotkała nas burza. Ba, nie było nawet żadnego kołysania! Morze było spokojne, jak byle jezioro, więc odpadła mi główna atrakcja, czyli rzyganie z pokładu do morza. Zaliczyłem wschód, jak i zachód słońca, ale nie były tak malownicze jak się spodziewałem. Otwarte może nie tak puste jak się spodziewałem, zawsze jakiś statek w pobliżu – strasznie dużo tego było po drodze. W oddali było widać raz to Danię Bornholm czy też Szwecję. Jednostajność urozmaiciły parokrotnie lecące niepokojąco nisko szwedzkie gripeny, no i wiatr – wiało zawsze z tym, że zawsze jedna strona pokładu była spokojniejsza. Ludzie większość czasu spędzali na opalaniu, przed czym przestrzegam! Ostre słońce połączone z wiatrem daje złudne wrażenie i tak też jeden kolega wyjarał sobie jakby krawat (miał rozpiętą koszulę), a drugi przerobił się na Zorro – czerwona twarz i białe obwódki wokół oczu, tak kończy się leżenie na słońcu w okularach przeciwsłonecznych.
jak na Titanicu hehe
Dopływając do Helsinek widoczki się poprawiły ukazując nam cały archipelag wysp i wysepek i skał wyłaniających się spomiędzy morskich fal. Nasunęło mi się, że przed erą gps’ów i nawet radia dopłynięcie tutaj stanowiło zapewne nie lada wyczyn – ciekawe ile statków roztrzaskało się!?
Po przycumowaniu głos z głośników oznajmił w czterech językach (w niemieckim, rosyjskim, fińskim i angielskim) by udać się do samochodów.